Z wielu powodów wspomniane rozporządzenie jest aktem bezprawnym, co Trybunał Konstytucyjny tylko potwierdził. Jest ono nie tylko w całości niezgodne z ustawą z 7 września 1991 r. o systemie oświaty, ale także niezgodne z konkretnymi zapisami Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Wydano je bez osiągnięcia – gwarantowanego konkordatem i ustawą – porozumienia z Kościołem katolickim oraz innymi Kościołami i związkami wyznaniowymi. Ponadto umieszczenie lekcji religii w planie zajęć przed lub po obowiązkowych zajęciach godzi w prawa uczniów, jak również katechetów, którzy spełniając przepisane prawem wymogi, powinni móc pracować na równych zasadach z innymi nauczycielami.
Czy rzeczywiście orzeczenie Trybunału zamknie sprawę, przywracając stan prawny sprzed ministerialnego rozporządzenia? Dla koalicji rządzącej będzie to sprawdzian, czym się kieruje w sprawowaniu władzy – wadliwym w sensie prawnym rozporządzeniem, czyli aktem niższego rzędu, czy też ustawą, a zwłaszcza Konstytucją, do przestrzegania której obecnie rządzący nawoływali, gdy w latach 2015-2023 byli w opozycji. Oczywiście rewolucyjne wzmożenie minister edukacji jest ogromne, ale powinna pamiętać, że ministrowie przychodzą i odchodzą (czasami szybciej niż by się tego spodziewali), a wydane przez nich rozporządzenia tracą ważność.
Owszem, można próbować zmienić ustawę, a nawet Konstytucję, ale reguły demokracji wskazują, że trzeba mieć ku temu odpowiednią większość parlamentarną (licząc się także z prawem Prezydenta RP do weta oraz z orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego). Sama chęć zmiany i/lub stosowanie prawa „tak jak my je rozumiemy” nie wystarczą. Natomiast historia powszechna dowodzi, że rewolucje społeczne na ogół do niczego dobrego nie prowadzą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu