Mąż, Jakub, jest kucharzem. Występował w telewizji, praktykował we Francji. U siebie nie gotuje. – Nie przynosi pracy do domu – żartuje żona. Rówieśnicy. Znają się od dziecka. A nawet jeszcze wcześniej, bo już ich mamy się przyjaźniły, gdy były w ciąży. Kiedy kolega Asi w ostatniej chwili wykręcił się z towarzyszenia jej na studniówce, zaprosiła Kubę. 6 lat później wzięli ślub.
– Zawsze się nam marzyło mieć dużo dzieci, bo oboje pochodzimy z wielodzietnych rodzin – wspomina Asia. Na narodziny pierwszego synka czekali aż 7 lat. Krzesimir to dziecko wymodlone na Jasnej Górze. Małżonkowie byli już zdecydowani zgłosić się do procedury adopcyjnej, kiedy dowiedzieli się, że zostaną rodzicami. Potomek szczęśliwie przyszedł na świat, choć z drobnymi problemami i przez cesarskie cięcie. Rodzina żyła spokojnie w malowniczej okolicy. Świeżo upieczony tata zbudował skansenik wokół domu. Kasińscy mają tu kapliczkę ze św. Maksymilianem Kolbem, młyńskie koło i własne warzywa z ogródka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Asia szybko zaszła w drugą ciążę. – Bardzo się cieszyliśmy, ale niestety szczęście nie trwało długo – nasza bohaterka rozpoczyna smutną część tej historii. Na pierwszej wizycie u pani ginekolog pada diagnoza, że zarodek umiejscowił się w bliźnie po cesarskim cięciu. Taka sytuacja zdarza się u ok. 1,5 promila kobiet, które urodziły przez cięcie. Na USG słychać bicie serca kilkutygodniowego dziecka, a pani doktor stwierdza, że ciążę koniecznie trzeba usunąć, bo zagraża życiu matki.
– Świat mi się załamał, wpadłam w rozpacz. Wyszłam z gabinetu zapłakana, roztrzęsiona. Byłam sama. Mąż w tym czasie został z synem w domu – mówi Asia. – Nie wiem, ile czasu płakałam, siedząc w samochodzie. Chyba długo, bo mąż zadzwonił i spytał, gdzie jestem.
Następnego dnia trafili do pierwszego szpitala. Potem do drugiego, większego – w Krakowie. Tutaj potwierdzono diagnozę: ciąża pozamaciczna, dziecko bez szans na przeżycie, zagraża matce. Jedyne „leczenie”, które zaproponowano w tej sytuacji, to aborcja. Młoda lekarka wyjaśniła, jak będzie wyglądał taki zabieg: „najpierw wysysamy zarodek przez taką rurkę, potem panią wyłyżeczkujemy”. Dziecko trafia do kosza jako odpad medyczny.
Jeśli po wszystkim rodzice chcieliby zorganizować pogrzeb, zderzyliby się z bezduszną biurokratyczną machiną. Żeby wydać zwłoki, potrzebny jest akt zgonu. Jednak nie można go wypisać, jeśli nie zna się płci zmarłego. A 8. tydzień to za wcześnie na jej określenie. W związku z tym jedyne wyjście, jakie mają rodzice, to wyprosić pobranie tkanki ze szczątków dziecka i opłacić badania DNA.
– Trzy dni spędzone w szpitalu to były najgorsze dni w naszym życiu. Dla lekarzy to zwykły zabieg, rutyna, kolejny pacjent. Nikt nie wie, jaka to jest tragedia dla matki.
Reklama
W takiej sytuacji, żeby aborcja mogła odbyć się zgodnie z prawem, wymagana jest pisemna prośba kobiety. – Nie mogłam tego podpisać, to był wyrok na moje dziecko – wspomina Asia. Jednocześnie wszyscy wokół przekonywali ją, że to jedyna słuszna decyzja. „Otchłań” i „ciemność” – to słowa, którymi najchętniej opisuje stan swojej duszy w tamtym czasie.
Zmiana następowała powoli. Najpierw do tej samej sali przyjęto siostrę zakonną. W końcu w najbliższym otoczeniu pojawiła się jakaś kobieta, z którą można było spokojnie porozmawiać. Siostra nie nakłaniała do podjęcia konkretnej decyzji, ale zapewniała, że Bóg nie odmówi swojemu dziecku żadnej prośby. Od tej pory Asia spędzała więcej czasu w szpitalnej kaplicy. Ulgę znajdowała w Prologu Ewangelii wg św. Jana. Słowa o „życiu, które było światłością”, o „człowieku, który pojawił się, żeby o niej zaświadczyć”, i o tych, „którzy jej nie przyjęli”, odnosiła do własnej sytuacji. Dzień przed planowaną aborcją wypisała się ze szpitala, żeby przemyśleć te sprawy w swoim domu, wśród najbliższych.
Kuba i Asia zaczęli rozsyłać wszędzie prośby o modlitwę, opisali swoją sytuację. To właśnie z kościelnych kręgów dostali kontakt do prof. Bogdana Chazana. Ten stwierdził, że takie ciąże są możliwe do prowadzenia, i skierował młodych rodziców do swojego kolegi – dr. Antoniego Marcinka ze szpitala na ul. Siemiradzkiego w Krakowie. Okazało się, że w tym czasie prowadzono tam jeszcze trzy inne pacjentki z ciążą w bliźnie po cesarskim cięciu. Ta informacja dodała Asi nadziei. Razem z mężem zdecydowała, że spróbuje donosić tę ciążę.
Reklama
Wkrótce się okazało, że kosmówka się przemieściła, co poprawiło rokowania dla dziecka. W kolejnych tygodniach rodzice dowiedzieli się, że to synek. Jego starszy brat coraz bardziej interesował się rosnącym brzuchem mamy. Wieczorami żegnał się z braciszkiem, a rano przytulał się na powitanie. Kolejne miesiące minęły spokojnie, choć z częstymi wizytami na Siemiradzkiego. Ostatni miesiąc ciąży Asia miała spędzić w szpitalu. Niestety, nie doczekała do tego momentu.
W 35. tygodniu ciąży dostała silnego krwotoku. Kuba, nie czekając na karetkę, zawiózł ją natychmiast do najbliższego szpitala. Tam kobieta od razu trafiła na stół operacyjny. – Nie zdążyłam nawet zdjąć pierścionków, kolczyków, od razu mnie usypiali – wspomina. Lekarze z wielkim zaangażowaniem próbowali ocalić zarówno dziecko, jak i matkę. Po ciężkiej operacji Asia obudziła się ze szwami w brzuchu. Jej synek, Jan, odpoczywał bezpieczny w inkubatorze. Zanim wrócili do domu, spędzili w szpitalu jeszcze 12 dni pod specjalną opieką. Chłopiec urodzony w 8. miesiącu, z masą 2 kg, szybko nadrobił wcześniactwo. Gdy miał 3,5 miesiąca, ważył już 5,5 kg.
– Nigdy nie byliśmy bardziej szczęśliwi. Nie zamieniłabym swojego życia z nikim. Jesteśmy bardzo wdzięczni Bogu, że podarował nam naszego synka – podsumowuje Asia. – Patrząc na syna, trzymając go, zawsze myślę, że jest tu z nami. A co by było, gdybyśmy nasze dziecko „usunęli”? A on jest, śmieje się, patrzy na nas. Jest – po prostu. Żywy, cały...
https://www.youtube.com/watch?v=RSbSP-0bbKg
Jeśli chcesz usłyszeć więcej podobnych historii, zapraszamy na kanał Provocatus.tv na YouTubie.
https://www.youtube.com/watch?v=SR9hcHu2IdQ&list=PL-_hXN0e6ZysG_qAj2gSjNQaz--SxqeaopI