Otóż kiedy inni przywódcy w Unii, nawet jeśli prywatnie nie znoszą Donalda Trumpa, potrafili zachować polityczny instynkt i nie palić mostów, w Warszawie zdecydowano się na drogę ostentacyjnego ataku. Donald Tusk, Radosław Sikorski i Bogdan Klich wylewali na Trumpa kubeł zimnej wody, gdy ten nie był już prezydentem. Wydawało im się, że można sobie pozwolić na szyderstwo i potyczki słowne, bo przecież „sprawa Trumpa” była zamknięta.
A tymczasem wyobraźnia polityczna nakazywała coś zupełnie innego: trzymać się reguł, bo w polityce amerykańskiej – i nie tylko – „były prezydent” to zawsze potencjalny przyszły prezydent. Trump właśnie udowodnił, że nigdy nie można go skreślać. Inni europejscy liderzy doskonale to rozumieli. Nie musieli go lubić, ale nie pozwolili sobie na publiczne upokarzanie człowieka, który mógł wrócić do Białego Domu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Dziś widzimy skutki tej krótkowzroczności. W Waszyngtonie decyduje się przyszłość Ukrainy: gwarancje bezpieczeństwa, ramy rozmów pokojowych, plan spotkania dwustronnego Zełenski–Putin, a potem formatu trójstronnego z udziałem USA. To realna polityka, prawdziwa gra o pokój, w której trzeba być obecnym, by mieć wpływ. Polska jednak znalazła się poza salą – na własne życzenie.
Trump i Zełenski rozmawiają o terytoriach, Ameryka koordynuje gwarancje bezpieczeństwa, a my możemy jedynie czytać komunikaty prasowe. To cena za brak wyobraźni, za emocjonalne wycieczki zamiast kalkulacji, za chęć przypodobania się europejskim salonom kosztem pragmatyzmu.
Świat nie czeka na moralizatorów. Świat czeka na partnerów, którzy rozumieją, że polityka to sztuka możliwości. Polska tę lekcję zlekceważyła – i dziś płaci cenę izolacji.



